Sorry, że się wtrącam, ale podzielam zdanie Tamoda. Powyższe "rozważania" są typowo akademickie. Jednak życie uczy wszystkiego. Chcę tylko podać przykład z mojej branży (nie ważne jaka!). U nas poszukuje się "haenderingend"!!! ludzi, którzy potrafią po polsku, po rosyjsku, po francusku, po hiszpańsku. Nie muszą się znać na technice, ale muszą znać język. Firma po prostu ekspanduje na te rynki. To nie muszą być filolodzy, ale, że Niemcy reagują na "Diploma" z orgazmem w oczach, to jest to dodatkowym plusem dla szukającego pracy. W codziennym życiu, po jakichś 3 latach jest się pośrednikiem językowym w firmie i ma się opanowaną technikę dot. danej firmy. W tzw. "freien Wirtschaft" życie jest bardzo brutalne (nie do porównania ze spokojnym zawodem nauczyciela języka niemieckiego w Polsce), ale... daje dobre pieniądze. Ten kto wytrzyma codzienny stress - ten wygrał. Telefonistą może być w Niemczech każdy, nawet, gdy nie zna specjalnie dobrze języka. Tu się dostaje gotowy tekst i są ćwiczone reakcje na reakcje klientów. Nic więcej.
W mojej branży znam kilku Polaków i Rusków, którzy nie specjalnie znają się na tzw. technice, ale mają po czubek nosa roboty zw. z ofertami, pertraktacjami, rozmowami i innymi rzeczami dotyczącymi codziennej współpracy z tzw. zagranicznym klientem. Tacy ludzie są po prostu potrzebni. Ale w d...ę dostajesz codziennie, bo to jest freie Wirtschaft.