Robert Zatryb klasa III b
Ocena wyniku drugiej tury wyborów prezydenckich
No i oto stało się: w ostatnią niedzielę, tj. dnia 22 października A. D. 2005 społeczeństwo polskie wybrało sobie głowę państwa na najbliższe pięć lat. Czwartym z kolei prezydentem III Rzeczypospolitej, po dwóch kadencjach Aleksandra Kwaśniewskiego, został niespodziewanie Lech Kaczyński. Niespodziewanie, bo do ostatniego dnia przed ciszą wyborczą wszelakie sondaże wskazywały, iż to jednak kontrkandydat Kaczyńskiego, Donald Tusk, zostanie nowym prezydentem kraju nad Wisłą. Być może właśnie to przekonanie elektoratu Tuska o rychłym sukcesie ich faworyta spowodowało, iż wyprawa do lokalu wyborczego nie znalazła się w ich weekendowym terminarzu. Zaś pchani perswazją Radia Maryja i kół rolniczych (które to instytucje wyrosły niespodzianie na pro – Kaczyńskie) zwolennicy kandydata Lecha tłumnie stawili się przy urnach, zapewniając tym samym zwycięstwo “ichniemu” człowiekowi. Powtórzył się zatem scenariusz z całkiem niedawnych wyborów do parlamentu, kiedy to zwyciężył PiS, stanowiący zaplecze polityczne Lecha Kaczyńskiego, również wbrew wcześniejszym oczekiwaniom.
Kilka dni po wyborach w większości mediów (w prasie, radiu, telewizji, Internecie), na ulicy, wśród środowisk młodzieżowych, wszędzie podnoszą się zawiedzione głosy, niezadowolone z wyniku wyborów. Oczywiście, zjawisko to naturalne jest dla krajów demokratycznych, gdzie każdy stoi za swoim kandydatem i nikt nie musi być zadowolony z owego wybranego. Jednak w tym przypadku liczba głosów niezgody wyraźnie góruje nad ilością popleczników Kaczyńskiego. Nie takiego obrotu spraw oczekiwała większość Polaków. Jest to zapewne wynik niechęci naszego narodu do udziału w wyborach. Frekwencja, jak zwykle ostatnio, nie dopisała, więc nie dziwmy się potem, jeśli wyboru dokonała nie całkiem reprezentatywna grupa ludzi, i wyniki nie odzwierciedlają poglądów ogółu społeczeństwa.
Kaczyński uchodzi za populistę, zwolennika silnego państwa, niektórzy uważają go nawet za nacjonalistę. Faktem jest, że przyszły prezydent nie raz wypowiadał się hardo i buńczucznie w sprawie naszych relacji z innymi państwami (zwłaszcza z Niemcami i Rosją), jednak nie neguje naszego członkostwa w paktach europejskich i światowych. Kaczyńskiemu zarzuca się kompleks niższości (co dowcipniejsi nawiązują w tej kwestii do niewielkiego wzrostu Kaczyńskiego). W planach prezydenckich Kaczyńskiego odnajdujemy dążenie do możliwości wydawania przez prezydenta dekretów z mocą ustawy (totalny bezsens – nie ma takiej potrzeby, Polska nie jest w trakcie wojny z żadnym państwem, byłoby to zbędne i szkodliwe łamanie zasady trójpodziału władzy – prezydent, posiadający władzę wykonawczą, otrzymałby władzę ustawodawczą), jak i typowo demagogiczne hasła pracy dla każdego, zwiększenia nakładów na opiekę socjalną i ogólnego polepszenia stanu biednej części społeczeństwa. Ci właśnie tworzą elektorat Kaczyńskiego – ludzie starsi, beidni, narodowi chrześcijanie. Wśród inteligencji, ludzi młodych, dobrze wykształconych, poparcie dla Kaczyńskiego jest znikome.
Mimo wszystkich obaw dotyczących posunięć Lecha Kaczyńskiego jako prezydenta i mojej osobistej niechęci do jego osoby, wierzę, iż jest on na tyle wytrawnym i dojrzałym politykiem, że zdaje sobie sprawę, że właściwie nie jest możliwym, przy obecnym stanie rzeczy, wypełnić jego przedwyborcze zobowiązania. Ufam, że jako populista będzie miał wzgląd na zdanie ogromnej rzeszy ludzi młodych, wykształconych, na zdanie realistów i pragmatyków, dbających o kieszeń swą, a przy okazji też o kieszeń państwa, o nasze dobre relacje z resztą świata, i że przez najbliższe pięć lat jego prezydentury zmiany w Polsce będą zmianami pozytywnymi