Oto zwiastun naszego konkursu wakacyjnego, do którego zapraszamy.
Poniżej regulamin konkursu oraz tekst konkursowy.
Mam nadzieję, że będziemy się wszyscy dobrze bawić podczas "szlifowania języka niemieckiego"!
Powodzenia und
möge diese Übung gelingen...
Regulamin konkursu:
1. Konkurs trwa od 12-go lipca do 6-go września 2010. Zadaniem jest najlepsze literackie przetłumaczenie podanego tekstu na język niemiecki.
2. Jury składające się z bongo-bongo, mamapia, Mokotow i white.apple rozstrzyga o wyniku konkursu.
3. Uczestnik ma prawo zgłaszać się z wątpliwościami dotyczącymi tekstu i otrzyma na nie odpowiedź.
4. Jeden tydzień (7 dni) po upływie konkursu zostanie podany zwycięzca.
5. Finansowa nagroda w wysokości 125,00 Euro zostanie zwycięzcy przelana na podane przez niego konto bankowe.
6. Przed przekazem nagrody zwycięzca winien opublikować tu 3., 7., 12. i 18. miejsce na IBAN.
A. Tłumaczenie na język niemiecki powinno być możliwe wiernie wykonane z przestrzeganiem zasad pisowni oraz gramatyki niemieckiej.
B. Zabronione jest publikowanie fragmentów już przetłumaczonych, całość musi być opublikowana najwcześniej w dniu finału.
C. Jurorom zabronione jest podawanie przetłumaczonej całości pojedyńczego zdania!
D. Zabronione jest używanie wulgaryzmów podczas ewtl. dyskusji.
E. Konkurs jest naszą wspólną zabawą z językiem. Pomimo gwarantowanej wypłaty nagrody przez sponsorów zastrzegamy sobie jakiekolwiek dochodzenie swoich praw na drodze urzędowej.
F. Zasady konkursu nie ujęte w tym regulaminie będą określane i rozstrzygane "na żywo" przez sponsorów podczas konkursu.
G. Uczestnik konkursu powinien sobie sam zorganizować jego sposób pracy z tekstem konkursowym.
Tekst konkursowy
Wiosna zaczyna się w maju, a ogłasza ją niechcący Dentysta, który wynosi przed dom antyczny aparat do borowania zębów i równie zabytkowy fotel dentystyczny. Odkurza go kilkoma machnięciami ścierki, raz, dwa, i uwalnia od pajęczyn i siana – oba urządzenia zimowały w stodole i tylko od czasu do czasu były wyciągane, gdy pojawiła się jakaś gwałtowna potrzeba. Zimą Dentysta raczej nie pracuje; zimą nic się tutaj nie da zrobić, ludzie tracą zainteresowanie swoim zdrowiem, poza tym zimą jest ciemno, a on źle widzi. Potrzebuje jasnego światła, majowego, czerwcowego, żeby świeciło prosto do ust jego pacjentom, rekrutującym się z robotników leśnych i wąsatych mężczyzn, którzy całe dnie wystają na mostku we wsi i o których dlatego mówi się, że pracują w Mostostalu.
Gdy wyschły już kwietniowe błota, zaczynałam coraz śmielej zapuszczać się w okolicę pod pretekstem mojego obchodu. Zaglądałam chętnie o tej porze roku na Achthozję, mały przysiółek tuż przy kamieniołomie, gdzie mieszkał Dentysta. I jak co roku trafiłam na zdumiewający widok – na jaskrawozielonej trawie, pod płachtą błękitnego nieba, stał biały, odrapany fotel dentystyczny, a na nim na wpół leżał zawsze ktoś z otwartymi do Słońca ustami. Nad nim pochylał się Dentysta z wiertłem w dłoni. Jego stopa wykonywała monotonny ruch, z tej odległości ledwie zauważalny, rytmicznie naciskając pedał wiertła. I jeszcze dwie, trzy osoby w kilkumetrowym oddaleniu, w skupionej ciszy przyglądały się temu, popijając piwo.
Głównym zajęciem Dentysty było wyrywanie bolących zębów. Czasem, rzadziej – leczenie. Zajmował się także robieniem protez. Kiedy jeszcze nie wiedziałam o jego istnieniu, zastanawiałam się wiele razy, co to za rasa zamieszkała tutaj, w okolicy. Wielu ludzi miało charakterystyczne zęby, jakby wszyscy byli rodziną i mieli ten sam gen albo taki sam układ w Horoskopie. Zwłaszcza ci starsi: ich zęby były wydłużone, wąskie, o sinym odcieniu. Dziwne zęby. Postawiłam też alternatywną Hipotezę, słyszałam bowiem, że pod Płaskowyżem znajdują się głębokie pokłady uranu, które, jak wiadomo, mają wpływ na różne Anomalie.
Teraz wiedziałam już, że były to protezy Dentysty, jego znak rozpoznawczy, jego marka. Jak każdy artysta był niepowtarzalny.
Powinien, według mnie, zostać atrakcją turystyczną Kotliny Kłodzkiej, gdyby tylko to, co robił, było legalne. Niestety, przed laty został pozbawiony praw do wykonywania zawodu z powodu nadużywania alkoholu. To dziwne, że nie pozbawiają prawa do wykonywania zawodu z powodu złego wzroku. Ta Dolegliwość może być o wiele bardziej niebezpieczna dla pacjenta. A Dentysta nosił mocne okulary, w których jedno szkło było sklejone taśmą.
Tego dnia rozwiercał ząb jakiemuś mężczyźnie. Trudno było rozpoznać rysy twarzy, wykrzywionej bólem i lekko otępiałej od alkoholu, którym Dentysta znieczulał swoich pacjentów. Okropny dźwięk wiertła wwiercał się w mózg i przywoływał najkoszmarniejsze wspomnienia z dzieciństwa.
– Jak tam życie? – przywitałam się.
– Znośnie – powiedział z szerokim uśmiechem, który przypominał o istnieniu starożytnego porzekadła: „Lekarzu, lecz się sam”. – Dawno tu pani nie było. Ostatni raz widzieliśmy się chyba, kiedy szukała tu pani swoich...
– Tak, tak – przerwałam mu. – Zimą nie dało się chodzić aż tak daleko. Zanim się wygrzebałam ze śniegu, już było ciemno.
Wrócił do borowania, a ja stanęłam z innymi gapiami i w zadumie obserwowałam pracę wiertła w ludzkich ustach.
– Widziała pani białe lisy? – zapytał mnie jeden z mężczyzn. Miał piękną twarz. Gdyby jego życie potoczyło się inaczej, byłby zapewne amantem filmowym. Teraz jednak jego uroda nikła pod siecią zmarszczek i bruzd.
– Podobno je Wnętrzak przed swoją ucieczką wypuścił – powiedział drugi.
– Może miał wyrzuty sumienia – podsumowałam. – Może go te Lisy zjadły.
Dentysta spojrzał na mnie z zaciekawieniem. Pokiwał głową i zanurzył wiertło w zębie. Biedny pacjent podskoczył na krześle.
– Czy nie można zaplombować zęba bez tego borowania? – zapytałam.
Jednak nikt nie wydawał się szczególnie przejmować chorym.
– Najpierw Wielka Stopa, potem Komendant, teraz Wnętrzak... – westchnął Piękny Mężczyzna. – Człowiek boi się wychodzić z domu. Ja po zmroku każę wszystko poza domem załatwiać kobicie.
– Inteligentnie pan to rozwiązał – rzuciłam, a potem powoli powiedziałam: – Zwierzęta się na nich mszczą za to, że polowali.
– E tam... Wielka Stopa nie polował – powątpiewał Piękny.
– Ale naganiał – rzucił ktoś inny. – Pani Duszejko ma rację. A kto tu najwięcej kłusował, jak nie on?
Dentysta rozsmarował na talerzyku trochę białej masy, a potem szpatułką wkładał ją do rozwierconego zęba.
– Tak, to możliwe – mruczał do siebie. – To naprawdę możliwe, jakaś sprawiedliwość musi przecież być. Tak, tak. Zwierzęta.
Pacjent żałośnie jęknął.
– Czy wierzy pani w opatrzność bożą? – zapytał mnie nagle Dentysta, nieruchomiejąc nad pacjentem; w jego głosie pobrzmiewała zaczepka-.
Mężczyźni zachichotali, jakby usłyszeli coś niestosownego. Musiałam się zastanowić.
– Bo ja wierzę – powiedział, nie czekając na odpowiedź. Klepnął pacjenta przyjaźnie w plecy, a tamten zerwał się z fotela szczęśliwy. – Następny – powiedział. Z grupki gapiów wystąpił jeden i niechętnie usiadł w fotelu.
– Co jest? – zapytał Dentysta.
Tamten w odpowiedzi otworzył usta, a Dentysta zajrzał w nie. Cofnął się zaraz, mówiąc: – Ja pierdolę – co miało być zapewne najkrótszą oceną stanu uzębienia pacjenta. Palcami przez chwilę sprawdzał umocowanie zębów, a potem sięgnął za siebie po butelkę wódki.
– Masz, napij się. Rwiemy.
Mężczyzna wymamrotał coś niewyraźnie, zupełnie zgnębiony tym nieoczekiwanym wyrokiem. Przyjął z rąk Dentysty prawie pełną szklankę wódki i wypił ją duszkiem. Byłam pewna, że go nie zaboli po takim znieczuleniu.
Gdy czekaliśmy na działanie alkoholu, mężczyźni z podnieceniem zaczęli opowiadać o kamieniołomie, który ma być podobno znowu otwarty. Będzie połykał Płaskowyż rok po roku, aż go kiedyś całkiem zje. Będziemy musieli się stąd wynieść. Jeśli rzeczywiście go otworzą, to osada Dentysty zostanie wysiedlona pierwsza.
– Nie wierzę jednak w opatrzność bożą – powiedziałam. – Załóżcie komitet protestacyjny – poradziłam im. – Zróbcie demonstrację.
– Apre nu deliż – rzekł Dentysta i włożył palce do ust ledwie przytomnemu pacjentowi. Potem z łatwością, bez wysiłku, wyciągnął stamtąd poczerniały ząb. Usłyszeliśmy tylko leciutki trzask. Zrobiło mi się słabo.
– Powinny się zemścić za to wszystko – odezwał się Dentysta. – Zwierzęta powinny rozpierdolić to wszystko w piździec.
– Właśnie tak. Rozjebać w pierdoloną nicość – podchwyciłam, a mężczyźni spojrzeli na mnie ze zdziwieniem i szacunkiem.